Zwyrodnienie kasty medycznych zbrodniarzy-ludobójców to nie żadna nowość. Nawet Mengele nie był pierwszy...

Nasz neonowy komenatator, pan @KST, wczoraj zamieścił krótki wpis pod jednym z artykułów, którym to komentarzem doskonale, z wyprzedzeniem, wkomponował się w pewną treść, jaką ja również wczoraj znalazłem na pozaneonowym blogu, i dziś postanowiłem oba teksty złączyć w jeden, myślę, dość wymowny.

Pan @KST napisał był:

// [...] pierwsze skrzypce w tej hucpie [covidowej - przyp. Kmieć] grają nie politykierzy, ale sprzedajne ścierwa z literkami "prof. n.med." przed nazwiskami, których całe kariery "naukowe" i obecna pozycja zawodowa zostały zbudowane za srebrniki z karteli szczepionkowo-farmaceutycznych.
To oni będą do samego końca podjudzać nierządy do wzmagania terroru sanitarnego i przymusowego wyszczepiania, może nawet poczętych dzieci w łonach matek. [...] //

    Tyle na razie pan @KST
A teraz, proszę się mocno czegoś złapać, żeby nie spaść z krzesła, fotela...

Kiedy w 1530 roku dżuma nawiedziła Genewę, wszystko było gotowe.
Otwarto nawet cały szpital dla ofiar dżumy. Z lekarzami, sanitariuszami i pielęgniarkami. Kupcy się składali, magistrat dawał co miesiąc dotacje. Pacjenci zawsze dawali pieniądze, a jeśli któryś z nich umarł sam, wszystkie dobra szły do szpitala.

Ale wtedy wydarzyła się katastrofa: dżuma wymierała, a dotacje zależały od liczby pacjentów. Dla personelu genewskiego szpitala w 1530 roku nie istniała kwestia dobra i zła. Jeśli zaraza produkuje pieniądze, to zaraza jest dobra. I wtedy lekarze zaczęli się organizować. Na początku po prostu truli pacjentów, aby podnieść statystyki umieralności, ale szybko zdali sobie sprawę, że statystyki nie muszą dotyczyć tylko umieralności, ale także umieralności z powodu dżumy. Zaczęli więc wycinać czyraki z ciał zmarłych, suszyć je, ucierać w moździerzu i dawać innym pacjentom jako lekarstwo.Potem zaczęto odkurzać ubrania, chustki i podwiązki.

Ale jakoś plaga nadal słabła. Najwyraźniej suszone pęcherzyki nie działały dobrze. Lekarze chodzili do miasta i nocą rozsypywali proszek na klamkach drzwi, wybierając te domy, w których mogli odnieść zyski.

Jak napisał o tych wydarzeniach jeden z naocznych świadków „przez jakiś czas pozostawało to w ukryciu, ale diabeł jest bardziej zainteresowany zwiększaniem liczby grzechów niż ich ukrywaniem.” Krótko mówiąc, jeden z lekarzy stał się tak bezczelny i leniwy, że postanowił nie włóczyć się po mieście nocą, lecz po prostu w ciągu dnia rzucił w tłum zawiniątko z prochem. Smród uniósł się do nieba i jedna z dziewcząt, która szczęśliwym trafem niedawno wyszła z tego szpitala, odkryła, co to za zapach.
Lekarz został związany i oddany w dobre ręce kompetentnych „rzemieślników”. Starali się oni wydobyć z niego jak najwięcej informacji. Egzekucja trwała jednak kilka dni. Pomysłowych hipokrytów przywiązywano do słupów na wozach i obwożono po mieście. Na każdym skrzyżowaniu kaci za pomocą rozgrzanych do czerwoności szczypiec odrywali kawałki mięsa. Następnie wyprowadzano ich na plac publiczny, ścinano głowy i ćwiartowano, a kawałki rozwożono do wszystkich dzielnic Genewy. Jedynym wyjątkiem był syn dyrektora szpitala, który nie brał udziału w procesie, ale powiedział, że wie, jak robić mikstury i jak przygotować proszek bez obawy o skażenie. Został po prostu ścięty, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się zła.

              François Bonivard, Kroniki Genewy, tom drugi, strony 395 – 402

     "Klikalny" adres odnośnika do Kronik Genewy.

 

Wracamy do dalszej części komentarza pana KST:

//Te ścierwa są do wszystkiego zdolne, więc dla nich trzeba zarezerwować specjalny sposób dokonania egzekucji, żeby nawet Diabeł nie miał z nich już za wiele pożytku.//

 

Cóż tu z mojej strony mogę dodać? może jedynie to, że wśród covidowych ludobójców są także kobiety-PIELĘGNIARKI!!!

Skończą tak, jak TEŻ JUŻ TO BYŁO...